Cyfrowe targi „Re:publica”: Jak ratować demokrację w sieci

Berlin. Że coś jest poważnie nie tak, staje się jasne chociażby w zdaniu podrzędnym Luisy Neubauer. Aktywistka klimatyczna z „Fridays for Future” przyszła dziś z ochroną osobistą, powiedziała podczas panelu dyskusyjnego na drugim etapie – „jak na każdym wydarzeniu publicznym”. Nawet tutaj, na spokojnych w przeszłości targach cyfrowych re:publica w Berlinie, istnieje pewne ryzyko, które sprawia, że ten krok jest konieczny.
Przypadek Neubauera może być skrajny, ale wiele przemówień na tym wydarzeniu wyraźnie pokazuje pewien problem: każdy, kto publicznie opowiada się za wartościami demokratycznymi i broni własnych interesów, jest coraz częściej atakowany. Wiele osób pada ofiarą kampanii dezinformacyjnych i przemocy cyfrowej w mediach społecznościowych – u niektórych przenosi się to następnie do świata offline.

Aktywistka klimatyczna Luisa Neubauer (w środku) podczas dyskusji panelowej na re:publica.
Źródło: Matthias Schwarzer
„Demokracja płonie” – powiedział założyciel re:publica, Johnny Haeusler, w swoim przemówieniu otwierającym. I przestrzenie cyfrowe nie są w tym bezbronne. „Autokraci na całym świecie wykorzystują to, przed czym ostrzegaliśmy od wielu lat” – mówi Haeusler. Media społecznościowe stały się obecnie „bronią dezinformacji”, sztuczna inteligencja staje się narzędziem propagandy, a „algorytmy stają się strażnikami prawdy”. To nie jest rewolucja cyfrowa, jaką sobie wyobrażano. Według Haeuslera „re:publica” chce przyczynić się do odwrócenia tego trendu i ukształtowania „dobrych nowych czasów”.
Biorąc pod uwagę ogrom wyzwań, raczej nie będzie to łatwe. Oligarchia technologiczna w USA, do której odniósł się Haeusler, była jednym z centralnych tematów poruszanych na wielu scenach targów cyfrowych.
Ci, którzy gromadzą się na re:publica, stracili swoją przestrzeń cyfrową jesienią 2022 roku. W tym czasie technologiczny miliarder Elon Musk przejął usługę krótkich wiadomości tekstowych Twitter i przekształcił ją w platformę walki ekstremistów prawicowych X. Teraz sytuacja jest znacznie gorsza: Musk nie tylko kontroluje treści w sieci, ale niedawno awansował również na doradcę nowego prezydenta USA Donalda Trumpa i odegrał kluczową rolę w restrukturyzacji rządu USA. Haeusler podsumowuje: Kto kontroluje platformy, kontroluje narracje – a zatem ostatecznie także rzeczywistość.
Innym graczem w grze jest Mark Zuckerberg, właściciel największych platform społecznościowych: Facebooka, Instagrama i WhatsAppa. Konsultant cyfrowy Oğuz Yılmaz, który wcześniej był członkiem zespołu YouTuberów Y-Titty, nazwał nawet Metę „największym złoczyńcą” chwili na scenie. Zuckerberg również poparł Trumpa na początku roku i wprowadził szereg zmian w jego platformie.
Innym problemem są podmioty działające z pobudek politycznych, które potrafią wykorzystywać mechanizmy platform i w ten sposób ostatecznie podważać demokrację. Medioznawca Bernhard Pörksen nazywa te kontrolowane przez profesjonalistów kampanie dezinformacyjne, które sieją niezgodę i wzbudzają wątpliwości co do struktur demokratycznych. Na przykład niedawno rosyjskie kanały telewizyjne odkryły rzekomy skandal kokainowy z udziałem Friedricha Merza, Emmanuela Macrona i Keira Starmera.
Pörksen opisuje takie kampanie terminem „przemoc w sieci”. Wystarczy odrobina nieuwagi, aby ludzie wpadli w pułapkę kampanii dezinformacyjnej, napędzanej „efektem motyla” mediów społecznościowych. Nawet osoby niebędące celebrytami, czyli takie, które w ogóle nie są zaangażowane w sprawę, mogą w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. „To koszmarny proces” – powiedział medioznawca.
Cel i konsekwencja takich kampanii: „Wpadamy w nastrój całkowitej podejrzliwości, ogólnej nieufności i nieograniczonego pseudosceptycyzmu”. Ostatecznie osłabia to poczucie prawdy w całych społeczeństwach. Samostanowienie informacyjne staje się niepewnością informacyjną.
Co najmniej tak samo poważne: ataki na tych, którzy bronią wartości demokratycznych. Anna-Lena von Hodenberg, współzałożycielka organizacji HateAid, informuje o wzroście przemocy cyfrowej wobec polityków, naukowców, ale przede wszystkim wobec dziennikarzy. Jak twierdzi von Hodenberg, niektórzy przedstawiciele tej organizacji cierpieli nawet na zespół stresu pourazowego.
Mechanizmy te są perfidne: przedstawiciele mediów są coraz częściej atakowani personalnie, a nie na markę medialną, dla której pracują. Czy to poprzez kampanie oszczerstw, obelgi i groźby, czy też gorsze przestępstwa – takie jak upublicznianie prywatnych danych w Internecie. To celowe i systematyczne: „W końcu to nie marka leży w łóżku i płacze w nocy, tylko człowiek”. Choć media społecznościowe robią zbyt mało, aby zwalczać ten problem, wiele domów mediowych nie ma wystarczających środków ochrony, aby zapewnić odpowiednią pomoc osobom dotkniętym tym problemem.
Dziennikarka RTL Sophia Maier dodaje: „Wielu kolegów teraz się wycofuje” – nawet mała przejęzyczenie podczas transmisji na żywo wywołałoby teraz poważne zamieszki i kampanie. W rezultacie w przyszłości, mimo że byłoby to rzeczywiście istotne, zgłaszanie takich przypadków może w ogóle nie mieć miejsca.
Tymczasem platformy promowały radykalizację. Thilo Manemann i Miro Dittrich z Centrum Monitorowania, Analiz i Strategii (CeMAS) nazwali usługę czatu Telegram, którą teraz można by nazwać również „Terrorgram”. Grupy skrajnie prawicowe od dawna tworzą sieci kontaktów i rekrutują młodych ludzi za pośrednictwem serwisów społecznościowych, takich jak Discord, który jest popularny w środowisku graczy.
Wszystko to jest również konsekwencją błędów popełnionych w przeszłości. „Pozwoliliśmy młodym ludziom korzystać z Internetu i nie zaoferowaliśmy im tam niczego”.
Innym problemem jest trudność w kontrolowaniu mechanizmów platform. Jak zauważa prawnik Chan-jo Jun, istnieją przepisy regulacyjne, takie jak unijna ustawa o usługach cyfrowych (DSA), lecz ich wdrażanie jest nieskuteczne, na przykład z powodu zbyt małej liczby stanowisk w organach władzy, które mogłyby się nimi zająć. Ponadto regulacja platform jest jak „gorący kartofel”, którego nikt nie chce tknąć.
Słuchając prezentacji na targach cyfrowych, w wielu miejscach można wyczuć pewne znużenie, a czasem wręcz znużenie. Jednak bardzo mało osób myśli o poddaniu się. Bernhard Pörksen na przykład opowiada się za szeroko zakrojonym wysiłkiem edukacyjnym mającym na celu wzmocnienie umiejętności osądu w radzeniu sobie z dynamiką wydarzeń w Internecie.
Naukowiec zajmujący się mediami Bernhard Pörksen,
Odbywa się rewolucja w komunikacji, porównywalna do „wynalezienia pisma lub prasy drukarskiej”, ale brakuje niezbędnego kunsztu. I nie wystarczy, mówi Pörksen, „zrzucić kilka palet iPadów na budynki szkolne republiki i mieć nadzieję na magiczne pojawienie się umiejętności korzystania z mediów”.
Inni, tacy jak założyciel re:publica, Markus Beckedahl, wzywają do wzmocnienia i wykorzystania zdecentralizowanych, non-profitowych platform, aby zapewnić alternatywę dla usług miliarderów z branży technologicznej. Aby to osiągnąć, można zastosować prosty trik: każdy, kto komunikuje się online, powinien zawsze korzystać ze zdecentralizowanej platformy, co pozwoli na zbudowanie alternatywnego ekosystemu w perspektywie długoterminowej. Dotyczy to w szczególności organów publicznych i nadawców publicznych.

założyciel re:publica, Markus Beckedahl.
Źródło: Matthias Schwarzer
Tymczasem potrzebne są lepsze koncepcje ochrony dla osób dotkniętych przemocą cyfrową. Anja Osterhaus z Reporterów bez Granic i Danica Bensmail z Verdi przedstawiły na konferencji re:publica kodeks ochrony, do którego firmy medialne mogą dobrowolnie przystąpić, aby lepiej wspierać swoich pracowników – na razie lista jest jeszcze czytelna.
Innym często wyrażanym żądaniem jest konsekwentna regulacja platform – z pilnymi apelami do nowego rządu federalnego. Anna-Lena von Hodenberg uważa, że wprowadzona przez UE ustawa o usługach cyfrowych „nie jest doskonała”, ale gdyby wszystkie państwa UE wdrażały ją konsekwentnie, stałaby się potężnym narzędziem władzy.
„Europa jest dużym rynkiem, a DSA ma walory polityczne”. Europa musi trzymać się tu razem i: „Friedrich Merz musi uczynić to najwyższym priorytetem”.
Maximilian Oehl z agencji Media Force ma inny plan: chce udostępnić w sieci więcej treści promujących demokrację. Jeśli prawicowi influencerzy narzucają swój program sieciom, potrzebują wpływowych osób i kampanii, które im przeciwstawią – mówi. Również wiele tematów związanych ze stylem życia w mediach społecznościowych jest po prostu pozostawionych prawicowym influencerom – Oehl jako przykład podaje tematykę finansową.
Podczas gdy AfD szybko podejmuje bieżące kwestie i dodaje do nich ksenofobiczny wydźwięk, demokratyczni aktorzy zbyt często śpią – to musi się zmienić. „Musimy wysyłać pozytywne komunikaty na temat naszego systemu demokratycznego – i nie tylko w czasie kampanii wyborczych”.

Maximilian Oehl z agencji kampanii Media Force wzywa do opracowania nowych strategii komunikacji cyfrowej.
Źródło: Matthias Schwarzer
Na portalu re:publica często pojawiało się pytanie, czy takie pomysły rzeczywiście docierają tam, gdzie są naprawdę potrzebne. W Berlinie odbywają się targi cyfrowe; jego odbiorcy są biegli w technologiach cyfrowych, oświeceni i zgadzają się w wielu kwestiach. Jak powiedział jeden z uczestników podczas dyskusji panelowej założycielowi targów, Johnny'emu Haeuslerowi, targi powinny zostać przeniesione na wieś. Podczas wykładu Maximiliana Oehla głos zabrała kobieta z Saksonii, gdzie partia AfD uzyskała niedawno 37,3 proc. głosów w wyborach federalnych. Uważa, że na pewno nie dotrzesz tam do nikogo za pomocą modnych kampanii internetowych pełnych angielskiej terminologii. Tutaj również wiele rzeczy trzeba będzie przemyśleć na nowo.
Założyciel re:publica, Beckedahl, być może znalazł strategię, która pozwoli mu wydostać się z bańki informacyjnej. Na targach cyfrowych zaprezentował swoją nową organizację – Centrum Praw Cyfrowych i Demokracji. Celem na przyszłość jest wyraźne zwrócenie się do grup docelowych, które w innym przypadku nie byłyby przedmiotem debat cyfrowych.
„Dlaczego nie dotrzeć do osób powyżej 60. roku życia na WhatsAppie lub YouTube? Dlaczego nie tworzyć filmów dla młodych ludzi bez wyższego wykształcenia? Dlaczego nie współpracować z influencerami, którzy chcą bronić praw cyfrowych?” Można ich wziąć za rękę i pomóc im skuteczniej zabiegać o demokrację.
Ostatecznie chodzi o to, aby umożliwić obywatelom „obronę swoich interesów i podniesienie głosu w kwestiach demokratycznych” – dotyczy to w szczególności osób, które wcześniej niewiele o tym myślały. Pomysły na ocalenie demokracji w Internecie już istnieją – teraz trzeba je tylko usłyszeć.
rnd